Z dworca w KL odbiera nas znajomy - Julian , co to by chciał być biały.
Pomimo ,że Hindus jak sie patrzy to cierpi kiedy musi mówić po Malajsku ,nosi niebieskie soczewki i farbuje włosy na blond, ale wychodzi mu czerwonobrązowy. eee...
Jedziemy jego malajskim Proton (takie czinkłeczento) do Melaki. Po drodze pyszne Dim sumy na stolikach przykrytych workami na śmieci. Trafiły się też kurze łapki w tomacie.
Miasto prześwietne, akurat trafiamy na nocny targ.
Pan stary Chińczyk śpiewa karaoke w otwartej świątyni. To jednak tylko przedsmak.
Za rogiem stoi wielka scena, na niej ruda , azjatycka emerytka, a przed sceną 150 osób publiczności i potencjalnych uczestników show.
Udaje nam się wymigać z uczestnictwa w karaoke:-)
Negocjacje były jednak ostre i trwały długo, dostaliśmy już nawet listę piosenek po angielsku.
Zjedliśmy sataya, wypiliśmy pyszny sok z longana i starfruita (karambola).
oraz doświadczyłem smaku duriana.
- mówię mu : NIE -
tyle, zbyt traumatyczne to bylo
Miasto bardzo silnie kolonialne, ma chodniki momentami, fajne arkady w kolorze ochry i można poczuć się jak w południowej Europie prawie.
Powrót okazał się pechowy- czinkłeczento Proton rozkraczyło się tuż za miastem,na szczescie przy mechaniku.
Gdyby nie była to niedziela to może sklepy z częściami byłoby otwarte...
W związku z tym ,że histeria Juliana nie mijała ( zaczął mówić po malajsku!) wróciliśmy do KL taksówką.Autobusów już nie było.
On nocował w Malace.
Zabolało - 100 ringgitow to tyłu.
Rano wylot.
Ceny : Durian - 8 ringgitow
Sok - 3- 4 ringgity