Rano agencja zabrala nas songthaewiem sprzed hotelu ( ceny wycieczek - od 700 bhatow).
Mialismy miec trek po dzungli, odhaczyć coś co pozostalo z plemienia Karen i jaskinie z nietoperzami.
Okazalo sie ze grupa sklada sie z 2 francuskich rodzin. Jasne wiec bylo ze czeka nas alienacja.
Familie srednio przygotowane na trekking - japonki, brak środka na komary, woda - pol litra na 2 osoby.
Pan przewodnik troche sie przerazil.Szybkie zakupy i ruszylismy w trase.
Gdyby to byla nasza pierwsza dzungla to może piałbym z zachwytu ale Taman Negara (Malezja) jest nie do przebicia.
Ze zwierzat widzialem - prządkę olbrzymią ( cos jak wiekszy tagrzyk , zabe, jaszczurke 3 cm :-/).
Postanowilsmy potraktowac to jednak jak oboz kondycyjny i z przewodnikiem ostro ruszylismy do przodu po gorkach, kilka razy slizgajac sie z reszta na blotnistej sciezce.
Francuzi tak odstawali z tylu , ze trase 2 h pokonalismy w 4 :-/
Nad wodospadem zaczelo ostro lac, nareszcie monsun pokazal co potrafi.
Woda w strumieniu gwaltownie przybrala i trza sie bylo pilnie ewakuowac.
Brodzac w sciezkach potokach,odrywając pijawki dotarlismy do jakiejs wioski pomysliwskiej gdzie przeczekalismy ulewe i ruszlismy w strone samochodu .
Wieczorem zaliczylismy jeszcze bardzo fajne walki muay thay ( 400 - 600 bhat, chang 0,64 i drinki - 100 bhat) .
Biedni mlodzi adepci sztuki, zaklada sie im opaski na oczy i w ilosci 6 wpuszcza na ring. Grubasek jak młockarnia.
W finalowej walce o jakis pas wygral miejscowy z zawodnikiem z Udan Thani, a taki wysuszony sie wydawal.