Bangkok rozpieszcza.Skręć w prawo masz 7/11 albo jadłodajnie, spójrz w lewo - tuk tukowiec nagabuje.
Tu nie ma tak łatwo. Ani taksówki, ani tuk tuka , ani knajpy a pęcherz ciśnie niemiłosiernie - piwo w busie to błąd.
Skręciliśmy w najbliższy targ od przystanku i zrobiło się autentycznie, była publiczna toaleta - komary i wizja dengi , były żołwie na zupę, jakieś minogi w miskach i inne cuda. Brak białych.
Znalazła się też wreszcie taksówka , tyle że za kurs do naszego hostelu chciał kolo 200 bhatów.
W pobliżu stał jednak Songthaew.Około 40 bhatów i koleś wie gdzie to jest.
Na pace nikt nie gada po angielsku a i na migi jest ciężko , a my jedziemy już niepokojąco długo.
Wysiedliśmy a tu - wjazd do samego parku a nie naszego Bobbys Apartaments :-/
Robi się ciemno, zaczyna padać , stoimy na odludziu, nie ma bankomatu , nie mamy!!!!!( nie moja wina) numeru do naszego hostelu , z którego mamy zapewniony transport - śmierć ,pożoga ,zniszczenie po prostu.
Niezwykle pomocny strażnik, przyjaciel naszego gospodarza (jak się określa) akurat tam jedzie i wspaniałomyślnie nas podwiezie -
za 500 bhatów!!!!targować się nie chce. czy na geoblogu można klnąć?
Docieramy na miejsce. Pokoje ascetyczne, czyste, wiatrak ostro działa, moskitiery w oknach całe , kolacja bardzo dobra.
Z racji tej ,że jednorazowy wjazd do parku Khao yai kosztuje 400 bhat, a trzeba doliczyć jeszcze transport, żarcie etc, pada decyzja ,że lepiej wykupić całodniowy trek u gospodarza Niemca Mike za 800 bhatów.
Słowo o Bobbys Apartament - mogę szczerze polecić - jest tanio - 200 bhatow za 2 osobowy pokój , czysto, ciepła woda, wiatraki, wi- fi , pyszna kuchnia żony Mike ( Tajki) . Poza tym to mili ludzie, można z nimi pogotować, podwożą za darmo na dworzec i mają zaangażowanych , niegłupich (dbających o przyrodę) przewodników.