O 6 pobudka, śniadanie i pojawił się Songthaew z parą starszych Holendrów.
Z naszego hostelu jada z nami młodzi , acz zamknięci jak na Hiszpanów Walencjanie i para super fajnych lesbijek z Ultrechtu.
Nasz przewodnik jest przezabawny, wytatuowany etnicznym wzorem od stóp do głowy,ma długie włosy i wszystko jest według niego sexy.
Drzewa, pająki, widoki...
Stereotypy o polaczkach są bardzo silne, mimo próby grzeczności pan dziadek Niderlanddzyk nie mógł nie zapytać - jak nas stać na podróż do Tajlandii ( dostał jeszcze informacje ,że potem jest Laos, Kambodża i Indonezja) , a kiedy przeszedłem z angielskiego na hiszpański zawalił mu się obraz Europy Środkowej.
Jadąc drogą przez dżunglę zauważyliśmy świeże słoniowe kupy ( które oczywiście były sexy wg przewodnika).
Trzask gałęzi , szybki zeskok z paki i tak - 3 metry w dół można było dostrzec brunatne cielsko wśród zieleni.
Słoń się trochę zdenerwował naszym podglądaniem i szumem migawek , ruszył więc szybko w górę by nas przegnać.
Dziki słoń to trochę inne zwierze niż ten udomowiony, trza zatem było wiać do samochodu.
Trochę zaciekawiliśmy młodego samca , ruszył więc za autem niuchając od czasu do czasu.
Po 15 minutach zainteresował go powój rosnący w dole i zszedł na dalszy żer.
Po drodze spotkaliśmy znów prządki olbrzymie i ku mojej radości udało mi się wychylić głowę na tyle szybko z auta by zauważyć przelatujące stadko dzioborożców.
Krótki postój w bazie parku ( jakiś waran i wielki żółw na zwalonym w rzece pniaku) i trek piechotą po dżungli.
Mieliśmy okazję obwąchać drzewo sandałowe i cynamonowca, zjeść galangal i palczatkę cytrynową , a także usłyszeć gibony.
Po treku udało się spotkać jeszcze jelenie ( bodajże sikha)
W drodze do wodospadu minęliśmy dzikie makaki , nie tak wredne jak te miejskie. W pewnym momencie nawoływania gibonów stały się bardzo głośne , znów szybki zeskok z paki i udało się przez chwile zobaczyć czarne i jasne sylwetki wśród drzew.
Wodospad ( nie pamiętam nazwy) był rzeczywiście monumentalny i pokrywał wilgocią wszystko w pobliżu. Ruszyliśmy jednak do następnego , gdzie można popływać.
Po całym dniu takie naturalne jacuzzi to najlepsza rzecz jaka może być. Szybki lunch i ruszyliśmy do najwyższego szczytu parku, gdzie trafiliśmy akurat na zachód słońca.
Na górze mieści się maszt i mała baza wojskowa, ale chłopaki bardziej niż groźni są zaciekawieni turystami.
Wracaliśmy o zmierzchu, kiedy to na drogę wyszło dogrzać się mnóstwo ciemnozielonych skorpionów.
Nagle padły okrzyki chang , chang ! z mijającego nas samochodu i okazało się ze słonie wyszły nocą z lasu i nie zamierzają przepuszczać samochodów.
Pan kierowca , który chciał je zignorować i ominąć o mało nie skończył w rowie.
To był dobry dzień.